Kazanie bpa Marcina Hintza wygłoszone podczas Synodu DPW w Warcinie
Kazanie wygłoszone przez ks. bpa Marcina Hintza podczas Synodu DPW w Warcinie 5 marca 2016 roku na tekst 4. Niedzieli Pasyjnej Laetare:
3.Błogosławiony niech będzie Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, Ojciec miłosierdzia i Bóg wszelkiej pociechy, 4.który pociesza nas we wszelkim utrapieniu naszym, abyśmy tych, którzy są w jakimkolwiek utrapieniu, pocieszać mogli taką pociechą, jaką nas samych Bóg pociesza. 5.Bo, jak liczne są cierpienia Chrystusowe wśród nas, tak też i przez Chrystusa obficie spływa na nas pociecha. 6.Jeśli tedy utrapienie nas spotyka, jest to dla waszego pocieszenia i zbawienia; jeśli zaś pocieszenie, jest to ku waszemu pocieszeniu, którego doświadczacie, gdy w cierpliwości znosicie te same cierpienia, które i my znosimy; 7.a nadzieja nasza co do was jest mocna, gdyż wiemy, iż jako w cierpieniach udział macie, tak i w pociesze. (2 Kor 1,3-7).
Wysoki Synodzie, Siostry i Bracia w Panu,
znajdujemy się w połowie naszej pielgrzymki na wzgórze Golgoty, w połowie czasu pasyjnego, a 4. Niedziela Pasyjna Laetare mówi nam o radości z Jeruzalemu, radości swoistej, bo radości przez łzy, tak jak ukazuje to dzisiaj Paweł w 2. Liście do Koryntian. Paweł z korynckim zborem miał szczególne więzi. Jak pokazują to współczesne badania egzegetyczne, napisał prawdopodobnie aż sześć listów do Koryntian, w których dyskutował z nimi, przekonywał, pocieszał, ale gdy trzeba było także i pouczał, ostro pouczał, jeśli odchodzili od prawdy Ewangelii. Ale doświadczał też ich problemów, pytań, wątpliwości i zagadnienia cierpienia, które było ich i jego udziałem. W tym wypadku Paweł koncentruje się bardziej na swoich cierpieniach i utrapieniach, które mają przynieść pocieszenie tym, którzy są w Koryncie, a którzy martwią się losem Pawła, troszczą się o niego i są zatrwożeni, co się z nim dzieje. Paweł więc pociesza ich, wzmacnia i mówi: „Jeśli tedy utrapienie mnie spotyka, jest to dla was, dla waszego pocieszenia i zbawienia, jako świadectwo”.
Korynt to było wielkie miasto, tygiel kultur, języków i religii. Ale miasto bez wątpienia greckie, wpisane w grecką kulturę i grecką filozofię. A wtedy dwa główne nurty myślowe etyki greckiej, stoicyzm i epikureizm, odrzucały sens cierpienia i sens upokarzania się w jakimkolwiek wymiarze. Cierpienie nie było pożądane. Epikurejczycy stawiali na przyjemność – życie to swoista suma dobrych doznań – powinniśmy je pielęgnować, a unikać tego wszystkiego, co sprawia nam ból i cierpienie. Stoicy byli mniej radykalni w swoim hedonizmie i w popularnych nurtach mówili: „Wystarczy jeśli nie będzie cierpienia, jeśli zachowamy wewnętrzny spokój, harmonię z logosem, z porządkiem świata, odnajdziemy swoją drogę i będziemy nią kroczyć. Nie potrzeba kolekcjonować przyjemności z różnych obszarów, trzeba znaleźć taką drogę, by unikać cierpienia, by nie otwierać się na niepotrzebne doznania i w ten sposób doznać życiowego zadowolenia”.
Ten stosunek do cierpienia odróżnia w dużej mierze kulturę Orientu i Okcydentu. Zachód, również współczesny Zachód, jest nastawiony na konsumpcję i na swoisty hedonizm, na kolekcjonowanie właśnie coraz to nowych wrażeń, coraz bardziej dynamicznych, z różnych miejsc, z różnych kultur, szukanie coraz to ciekawszych pomysłów na życie. I unikanie cierpienia, wypieranie z kultury tego wszystkiego, co jest związane z chorobą, z cierpieniem, starością. Młodzi, piękni, zadowoleni – to obraz współczesnego Europejczyka i Amerykanina, gdzie cierpienie jest złe, niepożądane, stoi w przeciwieństwie tego wszystkiego, co witalne, życiowe. Współczesny świat robi więc wszystko, by wypierać cierpienie. Włączamy dzisiaj reklamy... i jakich reklam znajdziecie, Drodzy, najwięcej? Dotyczących leków i środków paramedycznych. Ciągle słyszymy: „weźmiesz tę tabletkę – twój ból ustanie, weźmiesz tamtą – wzmocnisz się”. Cały czas jesteśmy epatowani tego typu reklamami, a skoro jest ich tak dużo, to znaczy, że przynoszą efekt. I ludzie zwłaszcza w naszym społeczeństwie, szczególnie w polskim, kupują leki na potęgę – potrzebne i niepotrzebne, bo wierzą, że w ten sposób właśnie unikają cierpienia i choroby, sami się leczą. Mało jest też społeczeństw, które tak „znają się” na medycynie, jak właśnie polskie. Dążymy, by wyeliminować z naszego życia ból, cierpienie, chorobę.
Inaczej jest na Wschodzie. W kulturze buddyzmu, hinduizmu cierpienie ma swoje miejsce i znaczenie. Kwestii cierpienia w buddyzmie poświęcone jest wiele refleksji i nie jest ono ostatecznie uznane jako coś pożądanego i dobrego, ale mówi się, że jest ono elementem życia, ważnym elementem życia, który pełni rolę dydaktyczną, edukacyjną wobec człowieka. Cierpienie jest obecne również jako pozytywna wartość na kartach Starego i Nowego Testamentu. Jezus przychodzi na świat nie po to, by stać się prorokiem hedonizmu, konsumpcjonizmu i współczesnej kultury. Ale, by każdy człowiek odnalazł sens swego życia – również wtedy, gdy doznaje czegoś niedobrego i cierpi. Tak samo głosi to Paweł w 2. Liście do Koryntian, tłumacząc swoim uczniom, przyjaciołom, że jego cierpienie ma sens. Jaki? Jako świadectwo. Apostoł Narodów mówi, że sensem tego, co on doświadcza, jest pocieszenie, które mają ci, którzy to widzą. Widząc jego postawę, to jak przyjmuje to, co go spotyka, staje się dla nich świadectwem tego, że wiara potrafi tak wiele uczynić. Cierpiący Paweł, tak jak wcześniej cierpiący Chrystus, staje się pociechą dla całego świata. Bo ten świat, jak słyszymy 4. niedzieli czasu pasyjnego, usilnie szuka pociechy. Szuka jednak na oślep, właśnie w elementach współczesnej kultury i cywilizacji. Wierzy, że poprzez coraz bardziej rozszerzającą się konsumpcję i hedonizm, znajdzie pociechę i odpowiedzi na wszystkie egzystencjalne pytania. Niektórzy idą jeszcze dalej: zagłuszają owe egzystencjalne pytania alkoholem, narkotykami, coraz to nowymi środkami, odurzając się i chwilowo zapominając o pryncypiach, fundamentach. Dzisiejsza cywilizacja nie próbuje uszczęśliwić człowieka, nie próbuje dać mu hermeneutyczne narzędzia, ale próbuje na chwilę go odurzyć i stara się w tym stanie jak najdłużej utrzymać.
Paweł, idąc za przykładem Chrystusa, pokazuje zupełnie inną drogę człowieka. Drogę, w której jest radość i zabawa, ale jest cierpienie i powaga sytuacji. Jest czas na wzięcie na siebie odpowiedzialności – także odpowiedzialności za innych. Jest czas na składanie świadectwa. Spójrzmy na współczesny Kościół. Nasz Kościół żyje w swoistej małej stabilizacji. Owszem – spotykają nas tu i ówdzie różnego rodzaju przykrości, czasem upokorzeniu, czujemy się w dzisiejszym państwie często marginalizowani, ale nie jesteśmy Kościołem cierpiącym. Spójrzmy na Bliski Wschód, na Daleki Wschód – tam przynależność do Chrystusa może oznaczać więzienie albo wręcz utratę życia. Tam to jest ryzyko, które ludzie podejmują, by być w bliskości Chrystusa. A jakie my ryzyko podejmujemy? Jakże wielu mówi: „nie mogę dojechać w niedzielę do kościoła bo mam daleko”? „Spadł śnieg, spadł deszcz, jestem przeziębiony, tej niedzieli nie pójdę, a tamtej się wyśpię”. Jakież to jest poświęcenie dla Chrystusa i Kościoła!? Żadne. Nawet wtedy, gdy chodzimy normalnie w każdą niedzielę do kościoła czy się poświęcamy? Nie – wręcz odwrotnie – to my jesteśmy obdarowywani Słowem i Sakramentem. Słowem Chrystusa, który przyszedł do nas, by nam rozjaśnić pojęcia, by wytłumaczyć nam nasze miejsce na ziemi, drogę przez dzieciństwo, młodość, dojrzałość i starość. Zwłaszcza ten ostatni element czasu ludzkiego życia naznaczony jest, czy wręcz napiętnowany, cierpieniem, bólem, chorobą, na którą często zupełnie nie jesteśmy przygotowani i nie jesteśmy w stanie jej przyjąć.
„Jeśli ziarnko pszeniczne, które wpadło do ziemi, nie obumrze, pojedynczym ziarnem zostaje; lecz jeśli obumrze, obfity owoc wydaje” (J 12,24). To słowa naszego Pana i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa, który pokazuje nam, że nie możemy tylko brać do siebie, zagarniać i kolekcjonować doznania, wrażenia i przyjemności, ale pokazuje nam, że człowieczeństwo jest otwarte na drugiego człowieka, na dawanie siebie w różnych wymiarach i różnymi sposobami. Sam Jezus dał swoje życie, umarł na krzyżu po to, by wielu powstało do życia, do prawdziwego życia, by odnalazło swoją drogę na ziemi i odnalazło drogę do wieczności. To jest przesłanie dzisiejszej niedzieli mówiące o pocieszeniu, którego świat współczesny żadną miarą nam nie da.
Cóż więc my powiemy o naszych własnych problemach i cierpieniach? Czy chciałbym je dzisiaj, Drodzy, marginalizować i mówić, że one nie istnieją? Nie, to nieprawda. Każdy z nas ma swoje mniejsze lub większe problemy: zdrowotne, zawodowe, rodzinne. Często czujemy się osłabieni, pozostawieni sami sobie. Lecz to nie powinno wywoływać w nas frustracji, żałości i wołania „to Ty, Boże, jesteś temu winny!”. Każdy z nas poprzez obcowanie ze Słowem, z Chrystusem, powinien zrozumieć swoją drogę. Patrząc na Zbawiciela, czy patrząc na Pawła, który mówi o tajemnicy cierpienia, powinniśmy odnaleźć sens tego, co nas spotyka. Jako świadectwo, jako próba, której jesteśmy poddani i jako możliwość do nowego otwarcia, do nowego wyjścia. Bycie uczniem Jezusa, tym, który za Nim podąża, powinno być zawsze skoncentrowane na krzyżu. Na krzyżu Golgoty, do którego w czasie pasyjnym pielgrzymujemy i tam widzimy, że Jezus wszystko przezwycięża, pokonuje cierpienie, pokazuje nam drogę prawdziwego człowieczeństwa i słyszy słowa: „Zaprawdę, Ten był Synem Bożym”. Słowa świadectwa, które składa nie Jego uczeń, ale ktoś zupełnie obcy, daleki, który Jego postawą zobaczył, że dobro zwycięża, a przemoc do niczego nie prowadzi. Przyjmijmy drogę Chrystusa, a przede wszystkim kroczmy z Nim w naszym życiu każdego dnia, z Jego Słowem, modlitwą i sakramentem, w którym do nas przychodzi jako prawdziwy Bóg, jako Boży Syn i jako człowiek. Amen.